Diagnoza może zmienić wszystko

Diagnoza może zmienić wszystko!

Biorąc ślub wiedzieliśmy, że chcemy mieć dzieci. Oboje tego pragnęliśmy i było dla nas oczywiste, by jak najszybciej rozpocząć starania.

Przez pierwsze parę miesięcy, czytaliśmy wszystko, co wpadło nam w ręce na ten temat, planowaliśmy i marzyliśmy.

Kiedy jednak ciąża się nie pojawiała myśleliśmy, że po prostu potrzebujemy więcej czasu. Tak też powiedział mi lekarz, do którego udałam się po roku starań. Mówił, że jesteśmy młodzi, nie ma czym się przejmować, na pewno niebawem się nam uda…

W tym czasie w rodzinie mojego męża ktoś ogłosił, że spodziewają się dziecka.

Składając gratulacje poczułam ukłucie w sercu. Nie rozumiałam tego uczucia, bo przecież szczerze cieszyłam się szczęściem tych przyszłych rodziców. A jednak już niedługo miałam się przekonać, że owo ukłucie w sercu towarzyszyć będzie mi już zawsze przy takich okazjach.

Zaczęliśmy nieśmiało szukać pomocy i gdy trafiliśmy do jednej z warszawskich klinik leczenia niepłodności, mieliśmy już za sobą półtorej roku starań.

Niestety trafiliśmy źle.

Po zrobieniu paru badań krwi, które wyszły w normie dostaliśmy od lekarza wykład na temat szkodliwości cukru, pasty do zębów i Wi-Fi.

Dowiedzieliśmy się przy okazji paru teorii spiskowych.

Zalecenia były tak bardzo pozbawione sensu, że sprawdzałam potem, czy to naprawdę był lekarz, a nie przebieraniec.

To naprawdę był lekarz ze wszystkimi dyplomami i naprawdę mówił mnóstwo bzdur. Oczywiście nigdy tam nie wróciliśmy.

Coraz trudniej było odpowiadać na trudne pytania rodziców, którzy chcieliby być już dziadkami.

Ciężko było słuchać aluzji rzucanych przez rodzinę i znajomych.

Wtedy jeszcze staraliśmy się uśmiechać, udawać, że to nas nie rusza.

Dostałam od mamy ciążowy płaszczyk, bo przecież na pewno się kiedyś przyda. Podziękowałam i wrzuciłam na dno szafy.

Czasem płakałam, bo czas mijał, a nic się nie działo. Często zmieniałam pracę i nie potrafiłam otworzyć się na nowych znajomych.

Prawdziwe załamanie przyszło dopiero, gdy dowiedziałam się, że moja siostra (19-letnia wówczas) zaliczyła „wpadkę” z jakimś przypadkowym chłopakiem.

Nie chciała i nie planowała dzieci, a rytm jej życia wyznaczały szalone imprezy.

Czułam się, jakby ktoś rozbił na drobne kawałeczki tak misternie budowaną przeze mnie równowagę.

Zimny smutek, który pozwalał mi jakoś funkcjonować na co dzień, zamienił się w wulkan chaotycznych emocji.

Wyszłam z pracy w środku dnia i płakałam…

Załamałam się, ale poczułam też determinację, aby poszukać jednak pomocy. Znalazłam super polecanego lekarza, który zrobił badania, przepisał witaminy, a na kolejnej wizycie przepisał lek mający wywołać owulację w konkretnym momencie. Pojawiła się nadzieja. Kolejne wizyty… i nic.

A w tym czasie moja młodsza siostra wysyłała mi brzuszkowe zdjęcia i pisała jak cudownie być w ciąży.

Nie miałyśmy nigdy dobrej relacji. Od zawsze traktowała mnie jak bankomat, ja natomiast nie kryłam się z tym, że nie pochwalam jej stylu życia, przez co się cyklicznie się na mnie obrażała.

Teraz jednak zapragnęła zmienić swoje życie i odbudować siostrzaną więź, ale nie miała pojęcia jak bardzo to dla mnie bolesne. Starałam się wspierać ją z możliwie jak największego dystansu, lecz po każdej rozmowie musiałam się wypłakać.

Czas mijał, a moja siostra urodziła śliczną córeczkę.

Znaleźliśmy inną klinikę.

Miała bardzo dobre rekomendacje. Była droga. Ociekała profesjonalizmem.

Z każdą kolejną wizytą rosła we mnie nadzieja, każde kolejne badania miały dać odpowiedź. Niestety żadne jej nie dały.

Wszystko wychodziło w normie. Przepisano witaminki, rekomendowano inseminację lub in-vitro.

Przeczytaliśmy ulotki informacyjne, które od nich dostaliśmy na temat tych zabiegów i odrzuciliśmy taką opcje. Przeraziły nas możliwe komplikacje i wszystko, co trzeba przejść dla tych 10-15% szans na dziecko.

Kiedy moja najbliższa przyjaciółka zadzwoniła do mnie, że jest w ciąży, w duchu stwierdziłam, że żyję tylko po to, by patrzeć jak moje marzenia spełniają się innym.

Czas mijał, a ja stawałam się coraz bardziej zgorzkniała.

Już nie zbywałam uśmiechem pytań o dzieci. Odpowiadałam złośliwie, a wobec osób robiących aluzje do tego, że już czas na dzieci stałam się zwyczajnie wredna.

Rozpoczęliśmy starania o zakwalifikowanie nas jako rodziców zastępczych.

To było trudne. Stresujące. Trochę się baliśmy. Potrzeba było czasu, by przejść przez tą całą urzędniczą machinę. Ostatecznie kazali nam czekać.

Pewnego dnia mój mąż opowiedział mi o swoim koledze z pracy.

Otóż ten kolega i jego żona również długo starali się o dziecko.

Okazało się, że jego żona choruje na celiakię i po wprowadzeniu leczenia doczekali się dwójki dzieci.

Zaczęłam o tym czytać.

Celiakia jest chorobą genetyczną objawiającą się nietolerancją glutenu.

Zastanowiłam się. Miałam wiele dziwnych objawów, które charakteryzują celiakię, jednak nigdy nie przywiązywałam do nich wagi.

Poszłam do gastrologa. Pani doktor mnie wyśmiała, powiedziała, że nie wyglądam na chorą.

Nie wiem jak powinnam wyglądać, bo nigdzie nie wyczytałam, żeby osoby z celiakią miały coś nie tak ze swoim wyglądem.

Nie odpuściłam jednak, bo zbyt wiele objawów pasowało.

Na własną rękę kupiłam sobie badania. Wyniki wyszły jednoznaczne.

Mam celiakię.

Tylko co dalej?

Tą dziwną chorobę leczy się tylko restrykcyjną dietą bezglutenową.

Znalazłam stronę Polskiego Stowarzyszenia Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej: celiakia.pl.

Tam znalazłam wskazówki, co można jeść, a czego nie wolno i dużo istotnych informacji jak poradzić sobie z nową sytuacją.

Początki na diecie były dla mnie trudne – nie można jeść chleba, większości słodyczy, fast foodów, większości gotowych półproduktów.

Byłam jednak na tym etapie desperacji, że gdyby ktoś mi powiedział, że jak będę jeść codziennie żabę, to zajdę w ciążę, to bym to zrobiła.

Zmieniłam całkowicie sposób odżywiania, zaczęłam gotować sama.

Stało się to moim hobby. Owoce, warzywa, nabiał i nieprzetworzone mięso są bezglutenowe – z tego zawsze da się wyczarować smaczny posiłek.

Moje dolegliwości zniknęły natychmiast po przejściu na dietę, to dodało mi sił.

Pół roku później… okazało się, że jestem w ciąży!

Celiakia

Pełnoobjawowa (jawna, klasyczna)– ta postać celiakii występuje najczęściej u dzieci, kobiet w ciąży, osób starszych (ale nie tylko) i choć ze względu na charakterystyczne objawy jest stosunkowo łatwa do rozpoznania, statystycznie występuje zdecydowanie rzadziej niż postać niema (u ok. 10% wszystkich chorych). Mimo to często pozostaje nierozpoznana, a poniższe dolegliwości uznawane błędnie za np. objawy zespołu jelita drażliwego, alergii pokarmowej czy zwykłego stresu.

Charakteryzują ją: bóle i wzdęcia brzucha, biegunki tłuszczowe lub wodniste, utrata masy ciała, chudnięcie, zaburzenia rozwoju u dzieci, niski wzrost, zmiana usposobienia, często depresja, objawy niedoborowe (np. uporczywa anemia), będące efektem zespołu złego wchłaniania.

Skąpoobjawowa (ubogoobjawowa lub nawet bezobjawowa)– zmiany chorobowe występują tylko w błonie śluzowej jelita cienkiego i zwykle nie towarzyszą im objawy typowe dla formy jawnej (czasem np. afty w ustach są jedynym objawem). Ta postać choroby występuje zdecydowanie najczęściej, u większości chorych (kilkadziesiąt procent).

Najczęstsze objawy: niewyjaśniona niedokrwistość z niedoboru żelaza, podwyższony poziom cholesterolu, afty i wrzodziejące zapalenia jamy ustnej (bardzo charakterystyczne), niedorozwój szkliwa zębowego, ciągłe zmęczenie, zaburzenia neurologiczne (neuropatia obwodowa, ataksja, padaczka), uporczywe bóle głowy, depresja, wczesna osteoporoza, bóle kostne i stawowe, problemy ze skórą (sugerujące chorobę Dühringa – skórną postać celiakii), nawykowe poronienia, problemy z płodnością, współistniejące choroby autoimmunologiczne.” [https://celiakia.pl/celiakia/objawy/]

Adrianna

Pobierz bezpłatnie Ebook „Opanuj niepłodność w 5 krokach” i spraw, żeby czekanie na dziecko było łatwiejsze!