Nie ma silniejszych kobiet niż staraczki i kobiety po stracie

Moja historia starań o dziecko zaczęła się ponad 10 lat temu.

Kiedy beztroska i zabawa powinna jeszcze przejmować kontrolę nad poważnym „dorosłym życiem „.


Nigdy nie łączyłam bardzo bolesnych, długich i obfitych miesiączek z czymś nietypowym. A mama mówiła zawsze „ja też tak mam i żyje”. No to widocznie tak mają wszyscy.

Wtedy jako bardzo młoda dziewczyna ledwo skończyłam szkołę średnią, a plany na przyszłość rosły.

Usłyszałam w gabinecie ginekologa żebym zaczęła starania, bo mogę mieć spore problemy. Daje mi pół roku jeśli się nie uda, wdrażamy leczenie.

Płakałam , bo przecież tyle planów, problemów do okola, bez jakiś zabezpieczeń finansowych, ale podjęliśmy wtedy jeszcze z chłopakiem decyzję , że będziemy walczyć o dziecko.

Udało się po 5 miesiącach, a z pomocą rodziny stanęliśmy na swoim, skromnie bo skromnie ale razem.

W 17 tc dr na USG stwierdził, że nie donoszę tej ciąży.

Rozpacz!

Ale malutki był okazem zdrowia!

Urodziłam synka przez cesarskie cięcie.

Wszystko było w porządku, jak by się wydawało – nadal bardzo bolesne obfite miesiączki. Ale przecież tak mam cały czas, to widocznie tak ma być.

Po 3/4 latach stwierdziliśmy, że jest dobry czas na kolejne dziecko. Wizyta u ginekologa – tak wszystko w porządku, proszę się starać, łykać witaminy.

Jak przez rok się nie uda przyjść na wizytę.

Udało się po kilku miesiącach. Niestety w macicy nie znaleziono nic za nim zaczęło się krwawienie.


Pierwsze poronienie – samoistne.

Przeżyłam dość boleśnie, bo to przed Świętami Bożego Narodzenia przykro i smutno słuchać życzeń.

Pozbieraliśmy się szybko, bo przecież nie my jedyni, zaraz nam się uda.


Lekarz kazał odczekać 3 miesiące, nie robił badań, bez większych zaleceń.


Przed kolejnymi świętami Bożego Narodzenia byłam znowu w ciąży.

Ale tym razem nikomu nic nie powiedzieliśmy. Beta HCG rosła, dolegliwości ciążowe były coraz mocniejsze. Na USG było jeszcze za wcześnie by coś zobaczyć.

Dostałam leki na podtrzymanie, żeby znowu historia się nie powtórzyła.

Postanowiliśmy powiedzieć rodzinie dając im w prezencie maleńkie skarpetki. Radość była przeogromna!

W drugi dzień świąt bardzo źle się poczułam, ból jaki miałam był nie do opisania.

W toalecie zobaczyłam krew.

Od razu kierunek szpital. Na obrazie USG maleńki zarodek i bijące serduszko w jajowodzie.

Obraz który na zawsze ze mną zostanie.


Poronienie drugie – ciąża pozamaciczna, jajowód prawy rozerwany, krwawienie wewnętrzne.

Jest późny wieczór drugiego dnia świąt, długi weekend, a lekarzy operujących i dowodzących brak.

Muszę leżeć, wstawać tylko do wc, przyjmować leki przeciwbólowe, kroplówki i czekać .

Czekałam 3 dni bez jedzenia, o małych łykach wody.

W końcu przyszedł dzień i zmiana decydująca.

Operujemy natychmiast.

Jajowód zachowano, zrobiono obszerną plastykę.

Było nam ciężko, płacz, krzyki, załamanie.

Ale podnieśliśmy się.

I po pół roku mogliśmy się znowu starać. Oczywiście znowu zaufałam lekarzowi. Nie zrobiliśmy drożności, diagnostyka jako taka.


W ten sposób historia się powtórzyła!

Jak zrealizować marzenia o dziecku? Instrukcja krok po kroku.


Miesiąc później dwie kreski! Jak to, że już!?

Beta rosła, na wizytę się umówiliśmy – miała być za dwa tygodnie.

Ale przyszedł znajomy paraliżujący ból.

I bardzo obfite krwawienie. Od razu szpital.

Pani doktor przyjmująca twierdziła, że dostałam miesiączki, mam nie przeżywać i brać Nurofen.

Na drugi dzień trafiłam do szpitala z powrotem.

Jak mnie zobaczył lekarz, który przyjmował mnie przy pierwszej cp wyzwał, że co ja znowu wyprawiam – mówię mu, że dostaliśmy od ordynatora zielone światło na starania.

A ja nie jestem wróżka nie myślałam że to się stanie praktycznie na zawołanie!

Kiedy owy ordynator przyszedł nie spojrzał mi w oczy.

Powtórka z rozrywki…


Poronienie 3 – druga ciąża pozamaciczna – lewy jajowód , ten sam obraz ale ciąża młodsza.

Trafiłam na stół natychmiast. Jak się okazało bardzo rozległa endometrioza na otrzewnej.

Mhm…. czyli już teraz mamą nie zostanę – to miałam w jak usłyszałam „endometrioza”.

Bardzo się źle czułam po tej laparoskopii. Leczenie i wprowadzenie w sztuczną menopauzę trwało 10 miesięcy.

To co się działo z moim ciałem i psychiką jest okropne.

Lekarz chyba nie miał na mnie planu, chciał to ciągnąć bardzo długo.

Zmieniliśmy lekarza, od razu diagnostyka kompleksowa i laparoskopia zwiadowcza. Kauteryzacja jajników, drożność i histeroskopia.


Nikt wcześniej nie mówił, że mam policystyczne jajniki, mimo że to podejrzewałam.

Nie dostawałam miesiączki, dlatego zostałam stymulowana, również pod tematem kolejnych starań – tak chcieliśmy mieć drugie dziecko.

Mówiliśmy że to będzie ostatni raz.

Cykle wróciły, ale się nie udawało po 6 miesiącach zrobiliśmy inseminację. Również nie przyniosła rezultatu.

Wrzuciliśmy na luz, by odpocząć od stymulacji.

I pyk! Ciąża!

Boże spraw żeby była tam gdzie ma być, by wszystko było dobrze.

Było!


Do 10 tygodnia gdzie strzałem w potylicę lekarz stwierdził u synka wady na obrazie USG. Badania zlecone i czekać.

Pretensje do Boga, dlaczego nam to robi.

Dlaczego tak małe kruche życie znowu nam odbiera i część nas.

Badania w 12tc potwierdziły, że jest źle.

Na obrazie USG była głucha cisza.

Maleństwo bezwładne z widocznymi wadami.

Dla nas był na tym zdjęciu był idealny.


Poronienie 4 – ciąża obumarła z wadami genetycznymi.


W 13 tc zabieg, ponieważ sama nie byłam w stanie urodzić.

Badania genetyczne wykazały płeć męską.

Dalszych badan nie robiliśmy, bo wszystko mieliśmy w obrazie USG dość wyraźnie.

Zrobiliśmy pochówek. Od tego czasu jestem u niego raz w tygodniu, na każde święta, urodziny, pogadamy, popłaczę sobie w ciszy.

Dodaje mi to siły i spokoju.


Oczywiście badania kariotypie i inna diagnostyka nie wykazała żadnych odchyleń.

Nie mogłam się pozbierać po tym wszystkim.

Mąż chociaż twardy, wiadomo jak to facet, przeżywa w ciszy.

Bardzo mnie wspierał. Nadal to robi. Zawsze był przy mnie.

Po roku znowu chcieliśmy spróbować.

Zielone światło jak za 6 miesięcy się nie uda… Przyjść.


To był moment w którym zobaczyłam na Instagramie, że są dziewczyny które się starają, które straciły dzieci jak ja, które przeżywają to co ja… piszą co prawda anonimowo, ale otwarcie o takich problemach jakie i nas dotyczą.

Postanowiłam również założyć taki instagramowy pamiętnik.

Tak poznałam wiele dziewczyn, historii .

To jak się wspieramy jest nieprawdopodobne.

Przecież jesteśmy sobie obce a jednak tak bliskie.

I jestem wdzięczna za każdą znajomość dzięki temu pamiętnikowi oraz każda dobrą radę i lekcje jakie wynoszę.


W między czasie konsultowaliśmy się też z naprotechnologiem, którego nam polecano – żałowałam tej wizyty. Lekarz strasznie nas potraktował.

Ale udało się znowu zaszłam w ciążę.


Poronienie 5 – ciąża POL (nie znanego położenia) lub biochemiczna.

Ciąża skończyła się za nim się rozwinęła. Wiedziałam, że mój ginekolog sobie ze mną nie poradzi już.

Musiałam znaleźć lepszego.

Zrobiłam masę badań, które polecały dziewczyny.

Dostaliśmy namiar na super lekarza. Włączył leki pod wyniki i działamy.

Minęło kilka miesięcy i znowu się udało.

Jednak skończyło się jeszcze szybciej niż tamta.


Poronienie 6 – druga ciąża biochemiczna.

Od pierwszego poronienia do tego minęło 5 lat.

Nie muszę mówić, ile moich przyjaciółek było w ciąży, ile relacji straciłam.

Tą ciążę mimo że trwała najkrócej – przeżyłam najbardziej.

Razem z przyjaciółką zaszłam w ciążę, ja… straciłam… Ona jeszcze nie urodziła, a ja straciłam kolejną.

Przyszły nasilone ataki nerwicy.

Ludzie, którzy nie przeszli przez chociaż jedną stratę, nie potrafią zrozumieć takich osób jak ja/my – kobiet po stracie.

Dla nich jesteśmy wariatami,
przecież jeszcze wam się uda…
przecież się wyluzuj….
przecież za mocno chcesz… przecież może tak ma być…

Niepłodność. Poczucie winy.


Wiele innych!

A to działa jak płachta na byka.

Postanowiliśmy za namową spróbować konsultacji w klinice pod kątem ivf.

Nie wiem, czy dalibyśmy radę finansowo, by się tego podjąć. Ale przecież tam siedzą wybitni, ktoś musi mieć jakiś sposób na nas.

Miał, ivf za kilkadziesiąt tysięcy złotych za jedną procedurę jak tylko spojrzał na 1 wypis szpitalny. Oczywiście szansy, że to się by udało dał tyle, co na naturalną zdrową ciążę -20%. Wyszłam prawie z płaczem.

To koniec! Wiedziałam, że to koniec.


Chciałam odstawić wszystkie witaminy i leki, a braliśmy oboje jak 80 latki całe garście. Zmieniliśmy swoje nawyki o 180 stopni a tu i tak nic z tego.


Przez te wszystkie lata klęłam na Boga, że karze nas za coś, że tyle ciosów nam daje …

Bo prócz problemów ze staraniami każdy ma też inne problemy.

Ale!!!


Koleżanki niedoli opowiedziały mi o pasie św. Dominika, jednocześnie gdzieś widziałam Nowennę do JP II, syn miał przygotowania do komunii świętej, więc chcieć nie chcieć – gdzieś to wszystko się zbliżyło nas do Boga.

Mówię dobra…. Pewnie i tak to nic nie da!


Pas dostałam w tydzień. Modlitwy odmawiałam, bo nic innego już mi nie pozostało!


A życie namówiło nas na jeszcze jedną konsultacje…

U człowieka Anioła!

Od podejścia do życia, do pacjenta do zdrowia pacjentów po opiekę.

Kolejna tona badań, kolejne leki zastrzyki, diety i konsultacje…

Jak teraz to się nie uda, to odpuszczamy.

Przecież mamy syna.

Musimy żyć dla niego, a nie dla wizyt lekarskich, które pochłonęły wszystkie nasze oszczędności.

Byliśmy już zmęczeni tym wszystkim.

Doktor dał do 3-6 miesięcy i się widzimy.

Po 4 miesiącach już chciałam dzwonić i umawiać się na wizytę.

Mąż mówił nie, na spokojnie. Mieliśmy remont, wir innych spraw – to jak skończymy, to się umowie.

Nie zdążyłam – test pokazał dwie kreski, a beta była w grubych tysiącach.

Nasz cudowny lekarz miał wtedy urlop o ile pamiętam.


Szybka konsultacja 6 tc była u innego lekarza, jest pęcherzyk .

8 TC jest serduszko!

Radość jaka nas wypełniła – nie do opisania, ale strach ciągle dmucha nam w plecy.

Obecnie zaraz kończymy półmetek.

I zaczynamy pisać listę wyprawki!

Jesteśmy szczęśliwi, oszaleliśmy dla tego maluszka wszyscy!

Nasza tęczowa księżniczka!


Czekamy i liczymy każdy dzień, kolekcjonując każde wspomnienie.


Czy to moc dobrego specjalisty, czy modlitwy ? Nie wiem.


Ale niech trwa, niech ma naszą Kruszynkę w opiece do jej szczęśliwych narodzin.

6 długich lat.

Pełnych żalu, bólu, strat, nieskończonych wizyt , leków.

To prawda…. Im gorsza droga na szczyt tym widoki piękniejsze, a nie warto się poddawać bo nigdy nie wiesz jak blisko mety jesteś.


Wierzę, że każdej się uda, nie ma silniejszych kobiet niż staraczki i kobiety po stracie.


Bardzo za każdą trzymam kciuki!


Teczowe_marzenie_

Pobierz bezpłatnie Ebook „Opanuj niepłodność w 5 krokach” i spraw, żeby czekanie na dziecko było łatwiejsze!

Wyślij wiadomość